poniedziałek, 2 kwietnia 2012

three.

Dziś dzień zaczęłam od smsa. "Wiem, że mnie kochasz, ja Ciebie też kocham najbardziej na świecie, ale nie mogę sobie dać rady z tymi moim nałogami, jestem taki słaby, nie daję rady." Automatycznie wszystko przestaje istnieć, istnieje tylko potrzeba porozmawiania z Nim lub chociaż wypisania kilku smsów. I czas na refleksję, przypomnienie o przeszłości. Mimo tak wielu trudności, zauważyłam dużą zmianę. Z człowieka, który uważa, że ma wszystko pod kontrolą i "wie, co robi", nagle szczere przyznanie się do swojej słabości. Czy można to uznać za duży krok w stronę trzeźwości? Myślę, że tak.
Poświęciłam dla Niego całe dotychczasowe życie. Może nie całkowicie, ale jednak dużo się zmieniło. Prawdziwi przyjaciele zostali, fałszywi stwierdzili, że chyba nie warto, choć nie wiem, ale nie ma ich dziś przy mnie. Jednak to On jest najważniejszy. Kiedy wiem, że jeśli zostanie sam, to zrobi coś głupiego, odwołuję wszystkie spotkania i jestem z Nim. Czy żałuję ? Szczerze, czasem tak. Są chwile, kiedy mam ochotę odpocząć od tych przytłaczających problemów i po prostu wyrwać się gdzieś daleko. Ale jednocześnie wiem, że nie osiągnęłabym tego pożądanego spokoju bez Niego. Robię wszystko, tak bardzo się staram, daję Mu wsparcie, ale sama też mam złe dni i słabości przysłaniają mi radość życia. Wtedy kilka razy bardziej bolą mnie Jego upadki, które wciąż próbuję zrozumieć.
Ogromną przyjemność sprawiają mi szczere rozmowy z Nim. Ale także te błahe, pełne śmiechu, niepohamowanej radości na trzeźwo, bez żadnych wspomagaczy. Takie momenty dodają mi energii i... nadziei, że to wszystko ma jednak jakiś sens. Coraz częściej jestem tak bardzo dumna z Jego postępowania- uczy się odmawiać, żyć na trzeźwo. Choć ciężkich chwil też nie brakuje. Jednak myślę, że warto.
Czekam teraz na spotkanie z Nim. Wiem, że po porannej rozmowie będzie kolejna, pewnie trudniejsza, bo przeprowadzona "na żywo", a nie tylko na klawiaturze telefonu. Mam ochotę zapalić. On nie lubił, gdy paliłam. Totalny paradoks. Sam uzależniony od największego gówna na świecie, a mnie próbuje uchronić przed fajkami.
Być kochanym przez narkomana to cud i obowiązek. Obowiązek, gdyż odwzajemniona miłość powinna łączyć się z pomocą w wyjściu z nałogu. Sukces, gdyż miłość dla narkomana to ogromne wyzwanie- musi wybrać to, co dla niego ważniejsze, choć nałóg potrafi być silniejszy od niego samego. To chyba znaczy, że w swoim życiu doświadczyłam cudu...

2 komentarze:

  1. o tak... milosc sprawia ze nie mozliwe staję sie mozliwe, a jak jeszcze ma si wsparcie w tej drugiej osobie. a co do ksiązek z lewej strony Twojego bloga to czytałam wszystkie, jednak nigdy nie spotkałam się z tym "na zywo" w realnym swiecie.

    http://farawayfromme.blog.interia.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. co ty wypisujesz dziewczyno??Jaki cud???Lubisz cierpienie? czujesz się ważna po "pomagasz" narkomanowi?Nikt mu nie pomoże, jeśli sam nie będzie chciał.NIKT, a ta miłość to tylko ułuda.Zniszczysz sobie życie przez chore współuzależnienie.Mam córkę która wdepnęła w bagno takiego związku i patrzę bezradna jak ten ukochany chłopak wykorzystuje ją do bólu i jeszcze wciąga w nałóg...z miłości podobno.

    OdpowiedzUsuń